Ulubieńcy i odkrycia 2017 roku | Pielęgnacja
Tak jak zapowiadałam w poprzednim poście, dziś przyszedł czas na wpis z ulubieńcami i odkryciami kosmetycznymi, pielęgnacyjnymi 2017 roku. Ten rok obfitował w wiele nowości, zmieniło się nieco moje podejście do tego tematu, postawiłam na mniejszą ilość produktów w dziennej pielęgnacji, ale takich, które służą mojej skórze. Moja cera dawniej była tłusta, często się świeciła i to jest problem wielu kobiet - myślą, że trzeba to zwalczyć i stosują produkty, które redukują nadmiar sebum, wysuszają czy matują. A tak naprawdę to słabo nawilżona skóra właśnie w taki sposób reaguje. Już w 2016 roku starałam się zmienić swoją pielęgnację i powoli wdrażać nowe kosmetyki i nawyki. Jednak w 2017 roku podeszłam do tego jeszcze bardziej świadomie i zauważyłam naprawdę dużą zmianę. Dzisiaj chciałabym pokazać Wam tylko kilka produktów, które bardzo polubiłam i świetnie się sprawdziły na mojej skórze, starałam się wybrać tylko po jednym kosmetyku danego rodzaju, a jeśli będziecie mieli ochotę to stworzę osobny wpis stricte o mojej pielęgnacji i zmianach, jakie nastąpiły. Oprócz kosmetyków do pielęgnacji twarzy, pokażę Wam również produkty do włosów i ciała.
OLEJKI DO DEMAKIJAŻU: OLEJEK ŚLIWKA MORELA IOSSI & MASŁO DO DEMAKIJAŻU THE BODY SHOP
W tym roku regularnie używałam olejków w wieczornej pielęgnacji. Zaczęłam od olejku w formie masła do demakijażu z The Body Shop, potem sięgnęłam po olejek z Evree, a zakończyłam ten rok z olejkiem Iossi. Każdy z nich świetnie się u mnie sprawdził, domywał twarz, usuwał resztki makijażu, nie podrażniał a twarz nie była ściągnięta i wysuszona. Jeśli jeszcze nie spotkałyście się z tą formą demakijażu to serdecznie polecam wypróbować. Olejek z Evree czy masełko z The Body Shopu nie pozostawiały tłustej warstwy, więc można je używać normalnie, bez szmatki, metody OCM czy żelu jako następnego kroku. Olejek z Iossi natomiast miał pompkę, dzięki czemu łatwiej dozować nam odpowiednią ilość produktu. Każdemu z nich poświęciłam osobny wpis, więc jeśli macie ochotę na któryś z nich to zachęcam do poczytania mojej opinii wraz ze wszelkimi szczegółami.
KWAS HIALURONOWY: HYDRANOV AVA
Postanowiłam wspomnieć również o tym kosmetyku, bo akurat aktualnie mam go w użyciu, ale chodzi mi przede wszystkim o sam produkt, jakim jest kwas hialuronowy. Możemy stosować go jako serum pod krem - ładnie napina i wygładza skórę, dodawać/mieszać z ulubionym kremem, dodawać do toniku, przez co zwiększymy właściwości nawilżające czy np. dodawać go do maseczek albo tworzyć z korundem, fajny produkt do peelingowania twarzy. Ten kosmetyk już mi się kończy i na pewno teraz kupię kwas hialuronowy w czystej postaci lub roztwór np. na stronie zrobsobiekrem.pl - jego cena to około 6zł za 30g. Jeśli jeszcze nie stosowałyście lub nie znałyście jego wszechstronnego zastosowania to serdecznie polecam wypróbować.PŁYN MICELARNY: LIPOWY PŁYN SYLVECO
Swego czasu nie przywiązywałam większej uwagi do płynu micelarnego - miał zmywać pierwszą warstwę makijażu, nie szczypać i podrażniać. Najczęściej sięgałam po płyn marki Garnier w dużej, różowej butli. Jednak odkąd staram się zmienić swoją pielęgnację, postanowiłam, że i ten etap nie będę traktowała po macoszemu i postawię na coś z lepszym składem. I takim sposobem padło ma markę Sylveco i marki jej pokrewne, czyli Biolaven i Vianek. Teraz na zmianę używam ich produktów, aktualnie w użyciu mam lipowy płyn micelarny, który dobrze sobie radzi z demakijażem i co ważne, nie szczypie w oczy. Bardzo dobry produkt, do którego będę wracać.TONIK RUMIANKOWY MIZON
Kolejny punkt, którego postanowiłam się trzymać w ubiegłym roku to regularne stosowanie toników. Przez większość czasu dzielnie służył mi rumiankowy tonik marki Mizon, który zmienił moje podejście do tego tematu i pomógł zrozumieć, dlaczego warto sięgać po toniki. Skóra była przede wszystkim odświeżona, znikało uczucie ściągnięcia i dodatkowo tonik spulchniał skórę tak, że jeszcze lepiej przyjmowała kremy i inne kosmetyki, których używałam. Zazwyczaj miałam taki problem z tonikami, że psikałam nimi twarz, czułam odświeżenie, ale nic poza tym. Tutaj konsystencja jest nieco inna a i zmiana sposobu aplikacji pomogła mi w tym, że działał jeszcze lepiej. Teraz nie wyobrażam sobie wylewać tonik na wacik i "przecierać" nim twarz. Moja metoda na aplikowanie toników sprawdza się rewelacyjnie. Rumiankowy tonik z Mizon był bardzo wydajny - teraz używam czegoś innego, ale już myślę o powrocie do tego produktu. Mój hit! PS Pamiętajcie, że tonik to nie to samo co płyn micelarny - każdy z nich ma inne działanie i właściwości.
KREM DO TWARZY SKIN DRENCH
Jeśli jesteśmy już przy pielęgnacji twarzy to muszę wspomnieć, że w 2017 roku odkryłam kilka bardzo fajnych kremów do twarzy - jak chociażby krem na dzień marki Ahava, krem Bandi czy krem z linii profesjonalnej marki Bielenda, o których niejednokrotnie wspominałam na blogu chociażby w ulubieńcach miesiąca. Jako że nie zachowałam opakowania żadnego z nich, postanowiłam pokazać w tym zestawieniu równie dobry krem, o którym jeszcze nie mówiłam - krem Skin Drench, którego używałam na noc ale zdarzało mi się także używać go rano. Genialnie nawilżał skórę, miał delikatny, ładny zapach, a twarz była bardzo miękka i gładka. Właśnie tego oczekuję od kremów - nawilżenia i uczucia miękkości skóry - mogłam stosować go solo, czasem nakładałam po niego jakieś serum i zawsze świetnie sobie radził. Poza tym, po wchłonięciu twarz nadal była przyjemna w dotyku i nawilżona przez długi czas. Niestety miałam styczność z innymi kremami, które tylko pozornie nawilżały, a zaraz po wchłonięciu czułam, że twarz jest sucha i szorstka. Ten kremik dostałam w pudełeczku Liferia i niestety nie wiem, jak z jego dostępnością, ale z miłą chęcią nabyłabym kolejne opakowanie.MASECZKA DO TWARZY DRINK UP INTENSIVE ORIGINS
Idąc dalej, kolejnym krokiem w mojej pielęgnacji twarzy były maseczki. Przetestowałam wiele masek, zarówno tych klasycznych, jak i w płachcie, jednak do ulubieńców trafił produkt-niespodzianka, ponieważ sama nie myślałam, że tutaj się pojawi. Jest to maseczka marki Origins, Drink Up Intensive. Po wielu zachwytach na jej temat, uległam (choć po dosyć długim czasie) i kupiłam ją podczas jednej z promocji w Sephorze. Początkowo miałam wybrać mniejsze opakowanie, jednak na owej promocji, opakowanie pełnowymiarowe wychodziło korzystniej. Podczas początkowych użyć nie wyrażałam większego zachwytu - ot fajna maska, nakładam na 15 minut, zmywam i tyle. Skóra jest miękka, ale czegoś mi brakowało. Przecież to samo znajdę w innych, o wiele tańszych maseczkach do twarzy. Bo oczywiście musiałam zrobić wszystko po swojemu. Zlekceważyłam zalecenia producenta, że powinniśmy ją stosować na noc, a nie na kilka minut i od razu ją zmywać. W końcu, gdy nie otrzymałam satysfakcjonujących mnie efektów, zastosowałam ją na noc i efekt był zauważalny - skóra była nawilżona, mięciutka i wyglądała naprawdę dobrze. Dzięki zastosowaniu maski na noc, ma czas na wchłonięcie się i działanie. I to jest to! Serdecznie polecam wypróbować - ostatnio w Sephorze pojawiają się też mini zestawy trzech masek, więc to dobra opcja, żeby spróbować kilka wersji i znaleźć odpowiednią dla siebie.ODŻYWKA DO WŁOSÓW FORTESSE HALIER
Moje włosy są bardzo kapryśne i niestety kosmetyki naturalne nie do końca się tutaj sprawdzają. Od czasu do czasu, gdy włosy potrzebują nawilżenia i wygładzenia sięgam po odżywki i maski, które świetnie się sprawdzają w tej roli. Przede wszystkim są to produkty drogeryjne i łatwo dostępne. Tak było na przykład z maską Sleek Line Repair, którą polecała Monika z Blonde Bangs - okazała się moim hitem - włosy były miękkie, gładkie i lekko lśniły, co w przypadku moich wysokoporowatych włosów jest bardzo trudne do uzyskania. O tej masce już wspominałam na blogu, gdy mi się skończyła miałam kupić kolejne opakowanie, jednak w moje ręce trafiła odżywka Fortesse. Ten produkt okazał się równie dobry, a może i ciut lepszy. Nie stosuję jej przy każdym myciu, ale co 2-3 mycie. Rewelacyjnie wygładza włosy, ułatwia rozczesywanie, włosy są lejące i miękkie. Ostatnio staram się ją oszczędzać i bardzo ubolewam, że już mi się kończy, ponieważ nie należy do najtańszych, jednak mam nadzieję, że kiedyś do niej wrócę.PEELING DO CIAŁA FRENCH GRAPE SEED SCRUB Z THE BODY SHOP
Na koniec produkt do ciała, a mianowicie peeling z serii Spa of the world z The Body Shop. Peeling-petarda. Uwielbiam takie mocniejsze zdzieraki, opakowanie było naprawdę sporych rozmiarów bo zawierało aż 350ml produktu. Skóra po tym peelingu jest mocno wygładzona, przyjemna w dotyku, martwy naskórek usunięty, więc czego chcieć więcej. Koniecznie musicie zobaczyć go z bliska - bo wygląda jak pyszne, owocowe smoothie i zresztą pachnie równie zachęcająco - ten zapach jest uzależniający, odświeżający, idealny na lato - to połączenie winogrona, zapachu mojito i może ogórka (?). Uwielbiam go, jest idealny do domowego spa, gdy chcemy się zrelaksować i również pod koniec opakowania oszczędzałam go jak tylko mogłam. Poza tym, minimalistyczne, ciemne opakowanie wygląda naprawdę efektownie. Jeśli tylko jest nadal dostępny, to koniecznie muszę zaopatrzyć się w kolejne opakowanie.Pokazałam Wam tylko kilka produktów, które bardzo polubiłam i zasługują na uwagę. Nie chciałam, aby powstał wpis-tasiemiec, ale mimo wszystko wpis i tak wyszedł pokaźnych rozmiarów.
Który z tych produktów najbardziej Was zainteresował? Napiszcie też w komentarzu jeden produkt z pielęgnacji, który jest Waszym hitem 2017 roku.
ZOBACZ TAKŻE: